Dawne ortografie, gramatyki i podręczniki języka polskiego
Stanisław Dominik Kleczewski urodził się 1 października 1714 roku w Krakowie w rodzinie mieszczańskiej★, jako syn Stanisława i Teresy. Edukację rozpoczął prawdopodobnie od szkoły przy parafii Mariackiej. Retorykę ukończył w kolegium jezuickim lub pijarskim. Do zakonu reformatów (prowincja małopolska Matki Boskiej Anielskiej) wstąpił 25 listopada 1732 r. w Wieliczce. Pod koniec studiów filozoficzno-teologicznych przyjął we Lwowie święcenia kapłańskie (20 września 1738 roku). Następnie sprawował urząd lektora filozofii i teologii. W 1746 roku przeszedł do nowo erygowanej kustodii ruskiej reformatów pod wezwaniem Matki Boskiej Bolesnej. Kustodia w roku 1763 stała się prowincją zakonną. W latach 1749–1752 pełnił urząd definitora, w 1755–1758 był kustoszem samodzielnym, w 1772–1775 prowincjałem. Dbał o zbiory biblioteczne i archiwa★oraz o poziom wykształcenia podległych sobie zakonników. Jako gwardian i lektor teologii pracował m.in. w Sądowej Wiszni, Lwowie i Krzemieńcu. W roku 1750 odbył pieszą podróż na kapitułę generalną do Rzymu★. Do tego miasta podróżował jeszcze w 1756 i 1774 roku, w młodości przebywał w konwencie w Brnie★. W roku 1752 sprawował funkcję wizytatora generalnego prowincji wielkopolskiej, a w roku 1771 prowincji małopolskiej. Zmarł w klasztorze w Krzemieńcu 7 maja 1776 roku. Był pisarzem historycznym i religijnym, tłumaczem, autorem podręczników dla studentów zakonnych.
Na odwrocie strony tytułowej zostały przytoczone cytaty z autorów antycznych dotyczące potrzeby znajomości języka, którym mówimy, i jego doskonalenia. Cytaty są podane w języku łacińskim, z tłumaczeniem na polski. Następnie mamy dedykację, zezwolenia cenzora i władz zakonnych, przesłanie adresowane Do czytelnika (s. 2) i Przedmowę (s. 3–4). Książka jest dedykowana Ignacemu Krasickiemu. W dedykacji autor wyraża wdzięczność za łaskawość, jaką biskup okazuje zakonowi reformatów, oraz uznanie dla jego roli w ruchu umysłowym Polski. W przesłaniu Do czytelnika Kleczewski wyjaśnia przyczyny napisania książki (miłość ojczyzny), prosi o wyrozumiałość i tłumaczy się ze swoich błędów:
Jeżeli tedy kto, znajdzie tu co pożytecznego, niechaj dziękuje BOGU, niedoskonałościom wybaczy, błędy poprawi, albo tego się przynajmniej nauczy, aby lepiej pisał (s. 3)★.
Natomiast w Przedmowie wskazuje na współzależność rozwoju nauk z językiem★. Doskonałość języka, rozumiana jako dobre ułożenie i obfitość słów, służy pomnożeniu nauk, do szczerego wyrażania głębokich myśli (wywody wspiera odwołaniem się do języka hebrajskiego i greckiego). Natomiast upadek nauk pociąga za sobą zaniedbanie ojczystego (rodowitego) języka. Dotyczy to też języka łacińskiego, który oddalił się od pierwotnej powagi i rzetelności i nad przywróceniem dawnego stanu pracują doskonali nauczyciele (rezultaty ich prac są niezadowalające). Jeśli chodzi o język polski, widać już efekty działań nad poprawą błędów, które podejmują teraz godni a szczerze kochający swoją ojczyznę synowie. Swoimi Zdaniami (tak skrótowo nazywa swoje dzieło) chciałby dopomóc tak zacnej pracy, chciałby być pomocnikiem w budowie tak wspaniałego gmachu. Zdań jest 16:
1. Którzy ludzie najpierw osiedli w tych krajach, gdzie po słowiańsku mówią? (s. 5–10).
2. O rozmnożonych później narodach, pod ogólnym imieniem, mieszkających z dawna w tych krajach, gdzie po słowiańsku mówią (s. 11–18).
3. O mowie, czyli języku, którego pomienione narody używały (s. 19–27).
4. Skąd tak wielka odmiana języków w pomienionych krajach (s. 28–38).
5. Który język nazwać się powinien prawdziwie słowiańskim? (s. 38–43).
6. Która mowa między tylą słowiańskiemi jest najbliższa pierwiastkowego języka? I które słowa można nazwać początkowemi? (s. 44–49).
7. O różności języka polskiego od skityjskiego, czyli słowiańskiego, kiedy się zaczęła (s. 49–57).
8. Czego potrzeba na wydoskonalenie języka polskiego? (s. 58–66).
9. O sposobie rozmnożenia słów polskich (s. 66–76).
10. O dobrej wymowie i roztropnym wyborze słów (s. 77–83).
11. O mowach (s. 84–91).
12. O rozprzestrzenieniu rozumu (s. 91–96).
13. O pożytecznym czytaniu książek (s. 97–103).
14. O szczerym tłumaczeniu książek co do istotnego wyrażenia (s. 104–109).
15. O brakowaniu i dobieraniu słów w tłumaczeniu książek (s. 109–116).
16. O łatwym sposobie pisania książek (s. 116–126).
Po Zdaniach następuje Zebranie krótkie rzeczy znaczniejszych znajdujących się w tej książce, będące rodzajem obszernego (17 stron) indeksu przedmiotowego, który orientuje w wadze podejmowanych problemów i zagadnień, porządkuje informacje i zbiera je tematycznie. Następnie imprimatur, na końcu książki zostały wymienione Omyłki w druku.
W pierwszych siedmiu Zdaniach autor przedstawia dzieje języków słowiańskich i języka polskiego. Powołując się na Biblię, autorów antycznych (np. Herodota, Strabona, Pliniusza, Tytusa Flawiusza, Justynusa, Jordanesa), polskich historyków (np. Kromera, Stryjkowskiego, Gwagnina) i własne dzieło Sarmatia Europaea★dowodzi, że na ziemiach, gdzie teraz Polacy mieszkają, osiedlili się synowie Jafeta, wnukowie Noego. Potomków Jafeta nazywano Skitami. Nazwa kraju Scythia Antiqua (autor przyjmuje lekcję Skytia) pojawia się u Herodota★. „Po Skytach nastąpili Sarmatowie nie przez zniesienie pierwszego narodu, ale przez odmianę nazwiska” (s. 15). Sarmaci byliby potomkami Skitów i Amazonek (lub sprowadzonych z Azji żon wojennych). Z czasem Skitów zaczęto zwać Sarmatami, Sarmatów zaś Skitami, później Sarmatowie i Skitowie nazwali się Słowakami (Słowinami): „Jakożkolwiek jest nic pewniejszego jako, że Skitowie, Sarmatowie i Słowacy był jeden naród, różnie różnemi czasami nazwany” (s. 18). Jakim językiem się posługiwali, nie wiemy. Wskazówkę daje etymologia. Autor dowodzi słowiańskości nazw Skitów★, Sarmatów★, Słowaków wywodzi od słowa, Skitowie zaś słynęli z dotrzymowania słowa (s. 23). Słowiańskimi są dla niego następujące nazwy własne ludów (krain), rzek, osób i rzeczy: Kumani★(„wszyscy byli spokrewnieni, czyli pokumani”), Goci („jako ludzie rycerscy zawsze byli gotowi na wojnę”), Borysthenes (grecka nazwa Dniepru to przekształcone słowiańskie Berestyniec, „że nad brzegami rosło i rośnie wiele drzewa berostowego”), Tomyris (imię królowej Messaagetów od To!myr!, „to jest Ta pokój przynosi”), komory (statki na Dunaju używane przez Daków i Traków) (s. 24–26). Wiele słowiańskich nazw zostało później przez kronikarzy zniekształcone (np. Radagisus, imię króla Gotów, to słowiańskie – jak wykazał Stryjkowski – Radogost). Podobnie postępowali Niemcy, zmieniając polskie nazwy miejscowości w terenie Prus, na Pomorzu i Śląsku (np. Kożuchów na Freißtad[t]) (s. 27).
Za język prawdziwie pierwszy (pierworodny, pierwiastkowy) słowiański uznaje ten, „którego używali ludzie najpierwsi w tych krajach, to jest Skitowie, Sarmatowie lub Słowacy, prawdziwi” (s. 38). Najbliższy stanowi pierwotnemu jest język ruski, gdyż „najpierwsi Skitowie osiedli nad Dnieprem” (s. 45), lud tamtejszy nie został przez obce narody zawojowany, odznacza się prostotą i poszanowaniem dawnych zwyczajów, mało zajmuje się naukami, co sprzyja zachowaniu dawnej mowy i archaicznego słownictwa. Za słowa pierwiastkowe (pierwotne) uznaje wyrazy po pierwsze (s. 47–48): jednosylabowe (jednoskładne), krótkie,„miętkie, bez mocnego przycisku i łamania języka wymawiane”, po drugie: tak samo czy podobnie brzmiące w różnych językach słowiańskich, gdy „jednę rzecz znaczą” (matka – maty – mater – mać – macierz), po trzecie: człony nazw złożonych typu Władymir, Mrakomyr★czy Carogrod, mające „toż samo znaczenie złączone co i rozłączone” (władnący pokojem wobec Wład, mir; Kraj pochmurny – Mrak, myr; Miasto królewskie – Car, grod). Język polski jest jedną z odmian języka skityjskiego, „różnić się począł od skityjskiego około roku stworzenia świata 3347. przed Narodzeniem Chrystusowym na lat 650. albo nieco dawniej […] pierwsza odmiana języka skityjskiego była początkiem mowy sarmackiej albo polskiej” (s. 50). Polacy, znani jako naród dzielny i inteligentny, wykształcili swój język i zdobyli sławę dobrych mówców. Rozwijały się nauki i język, który „coraz to bardziej był kształtowany” (s. 56). Podaje jako przykład doskonalenia się języka nazwę pojazdu wygodnego na pasach, który Górnicki w Kronice nazywa kolebką★, potem nazwano go kołyską, następnie kolaską★. Za najlepszą uznaje nazwę kolaska, jest ona wyrazista znaczeniowo („imię kolasa od kół i kołysanie wyraża”) i wyspecjalizowała się w tej funkcji znaczeniowej („różni się od kolebki albo kołyski dziecinnej”) (s. 56).
Tym, co zepsuło polską mowę, stały się zapożyczenia z innych języków. Jako przyczynę ich pojawienia się wymienia snobizm językowy (chęć pokazania biegłości w innych językach) i „wzgardę równych albo podlejszych od których samą mową chcieli się różnić niektórzy” (s. 56–57). Dlatego też polskie słowa zastępowano obcymi (lichtarz zamiast świecznik,★puls zamiast tętno, rathaus zamiast dom sądowy), próby zastąpienia obcych słów rodzimymi były zaś ośmieszane (s. 56–57).
Winą za zaistniałą sytuację obarcza również autor słabo uczonych, a w samym języku polskim mniej biegłych albo nieuważnych:
– autorów dawnych słowników (Mikołaja Volckmara, Łukasza Brzezwickiego…)★, „którzy wydawszy słowniki polskie nie tylko wiele łacińskich słów, ale polskich przeinaczyli z niemałą szkodą, gdyż tak złych słów ucząc się młodzi w dalszym wieku błędu ledwie postrzec, a tym bardziej poprawić nie mogli” (s. 57).
– tłumaczy, którzy „chcąc uniknąć pracy w wyłożeniu słów cudzoziemskich lub obawiając się nagany od mniej roztropnych” wprowadzali obce terminy (cyrkuł, tryjanguł, sfera, linija, globus), niekiedy nawet „cudzoziemski z polskim zmieszali język” (jako przykład podaje: dał mu dwie gwanciaty★… zamiast dał mu dwa razy w gębę albo wyciął mu dwa razy policzek) (s. 57). Gdyby nie przeciwdziałano zepsuciu języka polskiego mowa polska byłaby niezrozumiana.
Za panowania teraz mądrego Pana i wrodzenie kochającego własną ojczyznę (Stanisława Augusta Poniatowskiego), nastał odpowiedni czas – jak pisze autor w Zdaniu ósmym (punkt 1.) – by znaleźć „skuteczny sposób wydoskonalenia mowy ojczystej”, aby realizować zadania stawiane przez „Monitor”★. Na początku rozważań zajmuje stanowisko w sprawie przywrócenia – co sugerowali niektórzy oświeceni – starodawnego sposobu mówienia. Uważa, że nie jest to łatwe, ze względu na zmiany, jakie zaszły w rzeczywistości i języku. Nawet te słowa, które cechowały się wyrazistością semantyczną („mają dobre wyrażenie rzeczy”), dziś będą odbierane jako grube i proste, niezgodne z ówczesną normą stylistyczną: jak fałdrowanie [= oskarżanie], gomon [= burda, poswarek], lepak [= zaś], koczkodan [= kot morski, przenośnie o szpetnej niewieście], owszeki [= koniecznie]★(s. 58). Do wydoskonalenia języka potrzeba: zebrania ustaw i jednostajnego prawidła mowy polskiej, czyli opracowania gramatyki★, i ustalenia zasad poprawnościowych. Potrzebne są one zarówno obcokrajowcom, jak i Polakom, szczególnie tym, którzy uczą cudzoziemców. Wydawane gramatyki dla Niemców, adresowane do kupców★, nie zawierają „wszystkich ustaw, które by dobrej, gładkiej i poważnej mowy nauczyć mogły” (s. 60). Sami Polacy niejednakowo mówią, istnieją różnice w wymowie pomiędzy Polakami z różnych księstw i województw. Pojawiają się zatem pytania nie tylko jak mówić (kto by zaś lepiej mówił?), ale i dlaczego tak wymawiamy (czemu to, tak?). Pyta więc dlaczego mówimy w lesie, w mieście, we środę i we Lwowie, a nie we lesie, we mieście, w środę i w Lwowie, czy forma ociec jest lepsza od ojciec, a Polszcze od Polsce (s. 60–61). Przykładem różnic w wymowie pomiędzy Wołynianami a Polakami jest użycie innej końcówki w bierniku lp. przymiotników rodzaju żeńskiego. Wołynianie mówią: wielkę mi łaskę świadczysz, Polacy zaś wielką mi łaskę świadczysz. Autor nie rozstrzyga, kto mówi lepiej, stawia jednak ważne pytania, przeciwstawiając zwyczaj językowy regułom gramatycznym:
Jeżeli zwyczaj jest prawem, lepiej Polacy mówią. Jeżeli inszych języków pospolite przystosujemy ustawy, lepiej Wołynianie. Albowiem słowo przydatne (adiectivum) powinno się zgadzać z osobistym (cum substantivo). Albo tedy mówić należy: wielkę łaskę, albo: wielką mi łaską czynisz. Jeżeli tak, zaraz rośnie druga wątpliwość: czym się będzie różnił spadek oskarżający [= accusativus] i oddalający [= ablativus], gdy obydwa na „ą” kończyć się będą. Ta rożność podobno prędzej się znajdzie u Wołynianów, mówiących: wielkę mi łaskę świadczysz – wielką łaską zniewolony jestem (s. 61).
Sformułowana przez Kleczewskiego zasada ujednolicenia form była oparta na fałszywych przesłankach (bezmyślnej analogii [Plebański 1862, 540]), na co zwrócił uwagę już Szylarski:
Lecz zgadzanie adiektywów z substantywami we wszystkich prawie językach nie na tym zasadza się, aby podobnie były zakończone, owszem, takie zgadzanie jest naganne, gdy się sprzeciwia innym zachować się zwykłym własnościom, bo któż by przyznał, iż to jest dobre zgadzanie w języku łacińskim; bona poeta albo durus humus, a nie raczej bonus poeta, dura humus? Tak i w polszczyźnie można, i owszem, potrzeba mówić; wielką łaskę, a nie wielkę łaskę, ani też wielką łaską mi czynisz, bo w tym ostatnim mówienia sposobie, już by się nie zgadzało adiectivum ze swoim substantivum, ale przeciwnie, substantivum z adiectivum, co jest przeciwko zwyczajowi i ustawom wszystkich języków (s., [11–12]).
Kleczewski pochodził z Krakowa, zatem mowa mieszkańców Kresów – różniąca się od języka używanego przez niego – mogła dać asumpt do zainteresowania się sprawami języka, w szczególności potrzebą kodyfikacji normy. Jego doświadczenie językowe★było inne niż rdzennych mieszkańców Kresów południowych.
Inny podany przez Kleczewskiego przykład dotyczy konstrukcji z liczebnikami. Autor zastanawia się jak się powinno mówić: Dwóch mi powiedziało. Trzech go widziało. Czterech się biło czy Dwaj mi powiedzieli. Trzej widzieli. Czterej się bili. „Tu zdają się słowa [= czasowniki] źle rządzić imionami, gdy te w rodzącym [= genetivus] albo oskarżającym spadku kładę, które w mianującym położone być powinny” (s. 61). Wszystkie te wątpliwości mogłyby rozstrzygnąć skodyfikowane normy językowe (przepisane prawa): „Jak się? co? i kiedy? dobrze ma mówić lub pisać” (s. 62).
O tym, że jednak dawniej doskonalono się w mówieniu po polsku i były „ustawy do nauczenia się po polsku” (s. 62)★, świadczą – według autora – wydoskonalone „według sposobu łacińskiego i greckiego języka” słowa. Za takie uważa np. słowa pośrednie (voces medias), które „dopiero rzecz pewną znaczą, gdy w zupełniej mowie będą położone”, ich znaczenie aktualizuje się w odpowiednich kontekstach. Takimi są wyrazy dwu- i wieloznaczne (np. czysty, czyszczę, figa, sadzony, skryty, sztuka, winny, znoszę, żuraw★) i przymiotniki, które uległy substantywizacji (np. gajowy, kościelny, leśny, łowczy, piwniczny★). Zmiany językowe zachodzące w języku polskim dadzą się również opisać za pomocą znanych w łacinie i grece figur gramatycznych: synkopy (zanik głoski/głosek wewnątrz wyrazu, np. me, twe, Mościwy, Wielmożny ← moje, twoje, Miłościwy, Wielemożny), epentezy (dodanie głoski wewnątrz słowa, np. południe, zdejmuję ← półdnie, zejmuję) czy paragogi (dodanie głoski/głosek w wygłosie, np. źrebiec, weźmij ← źrebię, weźmi) (s. 62)★.
W jego przekonaniu gramatyka powinna uczyć pięknej mowy. „Bez zebrania zaś pomienionych ustaw ledwie się można spodziewać, żeby język polski był kiedy jednaki w całym kraju i wydoskonalony, a łatwy dla nauki cudzoziemcom” (s. 63). Na potwierdzenie swojej tezy podaje przykłady języków (hebrajskiego, greckiego, łacińskiego, arabskiego, włoskiego i francuskiego), które dzięki gramatykom wydoskonaliły swoją mowę i której cudzoziemcy zaczęli się uczyć.
Zdanie dziewiąte poświęcone jest słownictwu, nie tylko – jak sugerowałby tytuł – chodzi o sposoby wzbogacenia słownictwa, lecz także o obronę tezy o obfitości słów w języku polskim. Autor podejmuje trzy ważne dla Oświecenia kwestie: zapożyczeń, archaizmów i neologizmów. Zaznacza, że choć „mało nam nie dostaje, żebyśmy łacińskiej mowie wyrównali”, to jednak „gładko nadgradzamy inszemi słowami dosyć dobremi” (s. 66–67). Z drugiej strony są w języku polskim słowa, które trudno przetłumaczyć na język łaciński. Do nich należą: słowa umniejszające (= przymiotniki zdrobniałe, np. maluczki, maluty, maluchny, malusieńki, maluturny, malutyneńki, malusiunieczki, malutuperny★), idiotismos („czyli [słowa] przywłaszczone mowie polskiej”, np. łup cup, chlust, poszusno, fik mik, hoc, hup, hul, stuk puk, fiu bziu★) i rzeczowniki, „które po łacinie własnych słów nie mają” (np. gębaty, kulas, bywalec, pysk, łeb)★. Jest też tak, że jedno słowo łacińskie można przekładać na język polski na różne sposoby, np. czasownik sustinere można oddać 23 słowami★, przymiotnik iustus – 12★(s. 67). Te przykłady wskazują na rozwiniętą synonimikę polską. Wszystko razem świadczy o obfitym zasobie leksykalnym polszczyzny, z czym wiąże się „łatwość wyrażenia rzeczy i gładkość mowy” (s. 68). Różnice pomiędzy językiem polskim a łaciną, jeśli chodzi o możliwości słowotwórcze, bogatą synonimikę, słownictwo ekspresywne i zakresy znaczeniowe poszczególnych wyrazów pokazują, że w niektórych obszarach język polski jest bogatszy od łaciny. Całe dowodzenie jest oparte na stanowisku Knapiusza wyłożonym w Proemium (k. 2v–5).
W opanowaniu języka polskiego dopomaga znajomość słów początkowych (radices), których jest mało, a które stanowią podstawę wielu wyrazów pochodnych, np. bić (odbija się głos, promienie; rozbić szklankę; wybić z głowy; zbijam nieprzyjaciela★; bicie, zabicie, przebicie; wybitnie, dobitnie) czy chodzę (wychodzę, przychodzę, pochodzę) (s. 68–69). Zaniedbanie nauki języka ojczystego i brak gramatyk powodują, że zamiast szukać słów rodzimych zapożyczamy słowa z innych języków. Łatwo one dostają się do języka (np. jako nazwy towarów sprzedawanych przez kupców), natomiast usunąć je znacznie trudniej. Mowa lub pismo nasycone wyrazami obcymi
przyjemna być nie może, ponieważ tym się bardziej oddala od smaku zwyczajnego Polakom, im bardziej nie stosuje się do wrodzonej skłonności przez zmieszanie słów obcych. A jako suknia z różnych postawów skrojona dobrą i u ludzi poważnych godną być nie może, tak mowa z różnych słów złożona ani gładką, ani poważną nazwać się nie może (s. 70).
Zasługą ludzi godnością, urodzeniem i mądrościami znakomitych jest podjęcie obecnie działań w celu oczyszczenia mowy z wyrazów obcych i przywrócenia słów rodzimych. Efekty tych działań stały się widoczne, „gdy zaczęto pisać napomnienia, mówić na sejmach i w potocznych okolicznościach szczerą polszczyzną, więcej niż połowa słów cudzoziemskich za granice się wróciła” (s. 71). Wzbogacając słownik można sięgnąć po wyrazy występujące w dawnych księgach (Kochanowskiego, Januszowskiego, Ursinusa, Górnickiego, Skargi, Wujka, Knapskiego, Bielskiego), w słownikach , „aby tylko doskonale napisanych” (s. 72), jeśli zaistniałaby potrzeba zapożyczyć je z języków sąsiadów, od Rusi, Moskwy i Czechów. Mowa ruska, mowa ludzi prostych★, najbliższa jest stanowi pierwotnemu, najlepiej zachowały się w niej słowa pierwiastkowe słowiańskie. Slawizmy nie przeciwstawiały się zasadzie rodzimości słownictwa („A czemuż by ich wziąć nie jako pożyczanych, ale własnych, godzić się nie miało?” (s. 72)★. Broniąc zapożyczeń słowiańskich powołuje się na przykład naszych przodków, którzy zapożyczali wyrazy z języków ruskich. Argumentację wspiera również porównaniem sytuacji Polaków z sytuacją Włochów i Francuzów, „którzy, będąc mową swoją tak dalecy od języka łacińskiego jak Polacy od słowiańskiego, niedostatek słów własnych łacińskimi nadgradzają” (s. 73). Wymieniając wyrazy z ruska słowiańskie w polszczyźnie, podaje też ruską (ukraińską) formę wyrazu: bałamut – kałamut (to jest kał mącący), cymbał – kimbał, język – jazyk, jutro – otro, krzepki (abo mocny) – krypki, lichy – liszen, łódź – łodzia, ochraniam – sochranijo, popiół – popeł, posępny – posupłen, pościel – postelia, prawidło – prawyło, słup – stołp, stajnia – stojanie, stwarzam – tworo, śmiech – smiach, taję – tajo, uprzątam – soprotajo, wstyd – stud, ździebło – stebłyje (s. 73). Spośród podanych przez Kleczewskiego wyrazów jedynym zapożyczeniem z języków ruskich w języku polskim może być bałamut★, cymbał jest latynizmem, pozostałe wyrazy należą do słownictwa rodzimego. Wyrazy świadczą zatem o pokrewieństwie językowym, niewiele mówią o kontaktach językowych polsko-ruskich.
Zapożyczenia z języka greckiego i łacińskiego dzieli na dawne i nowsze, te dawne „utrzymywać nie jest naganna” (s. 73), natomiast nowsze mogą być się „dobrze po polsku z słowiańskiego wyrazić” (s. 74). Do dawnych zapożyczeń z greki zalicza wyrazy: apteka, anioł, balsam, jałmużna, kasztan, kolęda, lampa, marmor, paraliż, żyto, natomiast z łaciny – ampułka, altana, apetyt, cybula, fundator, hałun, korona, oko, nos, placek. Wszystkie te wyrazy (i wiele innych) wymienia Knapiusz w indeksie do tomu II pod hasłami: Polonicae dictiones è Graeca origine oraz Polonicae dictiones à Latinis sumpta. Leksykograf stosował metodę etymologiczną polegającą na kojarzeniu wyrazów o podobnym brzmieniu i znaczeniu, dlatego wśród zapożyczeń uwzględnił wyrazy odziedziczone: nos (z łac. nasus), oko (z łac. oculus) czy żyto ( z grec. σιτον (siton) ‘chleb’) i wyrazy, które były zapożyczeniami z innych języków (placek z niem. reg. Platz) [Puzynina 1961, 171–172; Boryś 2005, 438].
Jeśli chodzi o nowsze zapożyczenia, Kleczewski proponuje zastąpić je wyrazami rodzimymi (własnymi, od Słowaków przyjętymi). Zamiast planeta – tułacz („ponieważ znaczy gwiazdę błąkającą się”, por. greckie planao ‘błądzę’), historyja – powieść, regestr – poczet, punkt – kropka, linija – krysa, cyrkuł – obręcz, cylinder – słup, konus – sztorc, sfera – kula, ekspozycyja – wykład, elektryzacyja – bursztynowanie, mizeryja – bieda, intencyja – zamysł, lekcyja – czytanie, sesyja – zasiadanie i infirmaryja – niemocnica (s. 74)★. Wśród proponowanych przez Kleczewskiego są wyrazy występujące w języku od dawna (bieda, poczet, słup i inne), nowym terminem (pojawiającym się w tym okresie) jest bursztynowanie★. Uważał, że w podobnie można postąpić z zapożyczonymi z greki lub łaciny wyrazami złożonymi, „uważywszy ich skład i własność, którą mają w greckim lub łacińskim języku” (s. 74). Zatem proponuje zamiast chronolog – latopis, historyk – dziejopis, geometra – ziemiomiar, geograf – ziemiopis, manuduktor – rękowódca, parentela – zacnorodny★, astronom – gwiazdopis. Zwraca uwagę na wieloznaczność wyrazów i zaleca szczególną ostrożność przy ich wykładaniu, np. -log/log- można oddać przez -mistrz (rachmistrz ← logista, gwiazdomistrz ← astrolog), ale w wyrazie teolog lepiej przez -mówca (bogomówca, powołuje się na słowiańskie bohosłow). Sam nazwałby astrologa gwiazdowidzem, „gdyż nauka albo mistrzostwo coś więcej by w pomienionych nazwiskach znaczyło, niżeli sami Grecy wyrazić chcieli” (s. 75).
Opowiadał się za polską terminologią naukową i zawodową („wynalezione do różnych nauk i robót słowa coś osobliwszego znaczące”, s. 75). Proponuje zamiast obcych terminów polskie: kąt (: anguł), trójkąt (: tryjanguł), pięćkąt (: pentagon), wielokąt (: poligon), sześciobok (: paralelipopedon), duchociąg lub wiatrociąg (: machina pneumatica), wiatromiar (: barometrum), wodomiar (: thermomethrum), wszemiar (: pantometrum) i mnogowidz lub drobnowidz (: miscroscopium) (s. 75–76)★. Z tych wyrazów kąt jako odpowiednik łac. angelus notowany już w słowniku Mymera (1528) i w Geometrii S. Grzebskiego (1566). Nie ma w słowniku Lindego haseł pięćkąt ani sześciobok (jest jednak sześcioboczny, źródło: „Nowy Pamiętnik Warszawski” 1801–1805), pozostałe są w nim notowane: duchociąg, mnogowidz, wiatromiar (pod wiatromierz), wodomiar, wszemiar (z odesłaniem do dzieła Kleczewskiego) oraz drobnowidz, trójkąt, wielokąt i wiatrociąg (z odesłaniem też do innych współczesnych źródeł). Uważał, że nazwy łacińskie i greckie mitologicznych zwierząt dadzą się również dobrze na polski przetłumaczyć: chymaera jako trójnewid („zwierzę z trzech różnych, to jest lwa, kozy i smoka, złożone, którego nikt nigdy nie widział”), hippocentaurus – chłopokoń, vulpanser – lisogęś, lupocanis – wilkopies. Nie zawsze trzeba przekładać słowo w słowo, „można by od słów obcych nieco ustąpić, aby tylko rzeczy samej wyrażenie było dobre” (s. 75). Przykładowo machina pneumatica „stosując się do słów greckich duchociąg dobrze się zowie, ale i od powietrza, które ciągnie, wiatrociąg nazwać się może” (s. 75–76), mnogowidz jest lepszym słowem od drobnowidz, gdyż „nie tylko drobne rzeczy pokazuje dobrze, lecz i sporsze, pomnażając wzrok, lepiej objaśnia” (s. 76). Rozważania o pomnożeniu słów polskich opatrzył Kleczewski czterema przestrogami (s. 76):
1) „ażeby bardzo rozmyślnie tę odmianę czynić, ponieważ rzecz pierwszy raz widziana lub słyszana większemu podlega roztrząsaniu”;
2) „aby słowa przywłaszczone niegwałtownie zmieniać w dawne, zaniedbane” (pospolitego kiermaszu (z niemieckiego) nie można zamienić na praźnik, gdyż wyraz jest znany tylko Rusi)★;
3) „żeby słowa wynalezionego między godnemi nie używać, póki od znacznej części ludzi doskonałych i poważnych przyjęte nie będzie”★;
4) „ażeby w słowach wieloskładnych znajdowało się dobre wyrażenie rzeczy wraz z związłością; inaczej byłaby mowa, a nie słowo jednoskładne” (hippodromos – miejsce gonitw końskich, koński bieg, „bogdajby nie lepiej” koniobieg).
Bardzo ostrożnie formułował swoje propozycje, podkreślał ich charakter opcjonalny: „mogę dobrze wyrazić… można położyć zamiast…” (s. 74), „dobrą polszczyzną wyłożyć by się mogły … dobrze i podobno zwięźlej mogłoby się wytłumaczyć” (s. 75), „nieźle wyraziłbym” (s. 76).
Zdania dziesiąte i jedenaste dotyczą dobrej wymowy, właściwego doboru słów i ułożenia słów w mowach. Autor podkreśla potrzebę ćwiczenia się w sztuce wymowy i zaleca korzystanie z Wacława P. Rzewuskiego Zabawek krasomówskich (książkę określa ją jako arcydobrą, s. [137])★. Boleje nad zanikiem w Polsce sztuki układania wierszy iloczasowych (arte metrica). Wykształcenie, wiedza, czytanie dzieł doskonałych krasomówców doskonali warsztat dobrego mówcy. „Mowa powinna być rozmyślniejsza niż pisanie” (s. [133]) „nie tylko, że więcej używamy mowy niż pisma, ale że pismo jest martwym naszych myśli obrazem i można go czasem poprawić, mowa zaś jest zwierciadłem żywym i przytomnym, której ledwie kto (i to bardzo trudno) poprawić może” (s. 77). W opanowaniu sztuki wymowy pozwala znajomość zasad retorycznych. Przestrzega – odwołując się do Knapiusza – przed mową mieszaną (makaronizowaniem): „Mówić bowiem do umiejących po łacinie łacińskimi, a do Polaków polskimi słowami przystoi” (s. 88). W uzasadnionych wypadkach, że względu na różne sytuacje komunikacyjne można mieszać dwa języki: ze względów artystycznych (indywidualizacja języka postaci komedii, charakter makaroniczny wiersza), na tajemnicę wypowiedzi lub korespondencji oraz gdy przytaczamy powieści cudzoziemca, „która tak gładko wyłożyć się nie mogła” (s. 89). Swoją argumentację wspiera odwołaniem do starań Rzymian o zachowanie czystości mowy łacińskiej. Formułuje osiem (zastrzega, że wstępnych) zasad dobrego mówienia (s. 77–83)★:
1) mówić dobrze, wyraźnie artykułować sylaby (syllabae) i głoski (litterae) („Bełkotanie przywara dobrej mowy”; „Dzieci polskie uczą źle mówić po polsku”; „Dzieci z młodu trzeba uczyć dobrej wymowy”; „Litery wszystkie w polszczyźnie wymawiać potrzeba”, „Przewlokła mowa podejźrzana o pychę”, „Słowa mają być dobrze wymawiane”);
2) usuwać wady w mówieniu („Błędy cudze poznać wielki pożytek”, „Co mają czynić ciężką mowę mający”, „Niewymowny lepiej czyni, gdy pisze”, „[Panowie] są nieszczęśliwi w uczeniu się niż ubodzy”★, „Pochlebcy szkodzą uczącym się”, „[Przewlokła mowa] jest przykra słuchającym”, „[Rzymianie] niegdy złą wymowę mieli”, „[Słowa mają być] równo odległe”);
3) przestrzegać zasad prozodycznych (właściwie akcentować słowa) („Ilkość★ w słów wymawianiu zachować należy”, „Natężenie słów, jakie u Polaków”, „Przeciąganie lub skracanie słów było sztuką u dawnych Słowaków”; „[Rusini] w złym łamaniu słów nieposzlakowani”);
4) roztropnie dobierać słowa, zwracając uwagę na eufonię („[Litery] Składają słowa miętkie lub ostre”,), „[Słowa] jakie należy kłaść na końcu. Niektóre są miętkie, insze ostre. Jak ich dobierać”);
5) słowa niezwyczajne i zaniedbane – podobnie jak neologizmy – muszą zyskać aprobatę „wielu ludzi mądrych” („[Słow dawnych] ostrożnie używać trzeba”, „[Słowa] gładkość skąd poznać?”);
6) zapobiegać wieloznaczności słów przez odpowiedni kontekst („Brakowanie słowami, jakie ma być”, „Mądrzy brakują słowami, ale na tym czasu nie trawią”, „Obojętnych★słów ostrożnie używać”, „Słów wiele znaczenia mających ostrożnie używać”);
7) nie używać obok siebie wyrazów „ani zbyt podłych, ani nadto wybornych”, odpowiednio brakować (= dobierać) słowa („Zbytni wybór słów niedobry”);
8) przydawka przymiotnikowa nie tylko powinna się zgadzać co do liczby, rodzaju i przypadka z określanym rzeczownikiem, ale służyć rzeczownikowi i go podbijać (np. drobny mak, bezdenna przepaść).
Zdanie dwunaste poświęcone jest wychowaniu, wadze wdrażania dzieci do nauki od najmłodszych lat (trudności powinny być stopniowane, należy rozwijać zainteresowania młodzieży) i roli nauczyciela. Zdanie trzynaste pożytkom płynącym z czytania dobrych książek, ze wskazówkami, jak czytać, by zapamiętać jak najwięcej i na długo. Trzy ostatnie Zdania poświęcone są tłumaczeniu i pisaniu nowych książek. Pisanie książek po polsku i tłumaczenie z języków obcych na polski służy doskonaleniu języka★. Tłumaczenie stawia przed autorem potrzebę wyrażenia myśli za pomocą słów rzetelnych i dosadnych, w wypadku ich niedostatku, „musi się starać albo o nowe słowa, albo zaniedbanych dobywać, albo grube wykształtować. Tym zaś samym dwojako przysługuje się ojczyźnie: raz pisząc rzecz dobrą, drugi raz wspomagając niedostatek rodowitego języka” (s. 116). Szczegółowe wskazówki dotyczą obcych nazw geograficznych, a więc Rzym czy Roma, Konstantynopol, Carogród, Bizantium czy Stambuł, Dniestr czy Tiras. Kleczewski opowiada się formami spolszczonymi (Rzym, Wiedeń) i współczesnymi (Dniestr nie Tiras). W wypadku, gdy obiekt ma dwie nazwy: obie są przyjęte, dopuszcza użycie obu (Stambuł, Konstantynopol/Carogród), zastrzega jednak, by uwzględniać chronologię (przed panowaniem Turków miasta Stambułem „zwać nie podobna”) (s. 112). Uwaga ostatnia odnosi się też do nazw krajów i nazw ludów (Latinowie to nie Rzymianie, s. 112–113). Nie zaleca też tłumaczyć obcych nazwisk i nazw miejscowości na polski (Tacyt – Milczek, Vaucoulor we Francji – Dolina malowana, s. 112).
***
Swoim dziełem Kleczewski włączył się w dyskusję nad kondycją ówczesnej polszczyzny. Do zjawisk negatywnych zalicza nadmiar wyrazów obcych, brak gramatyki i skodyfikowanej normy, lekceważący stosunek do języka ojczystego i zaniedbania w kształceniu językowym. Do zjawisk pozytywnych: wszelkie inicjatywy podejmowane przez działaczy Oświecenia, których celem było doskonalenie języka. Autor Zdań koncentruje się przede wszystkim na słownictwie. Wyjaśnia powody dla których do języka polskiego dostało się tak wiele zapożyczeń i wskazuje co należy zrobić, by ograniczyć ich liczbę. Uważa, że wyrazy obce mogłyby zostać zastąpione neologizmami rodzimymi (w tym kalkami językowymi), wyrazami dawnymi (z zastrzeżeniem, o którym była mowa) oraz wyrazami zapożyczonymi z języków słowiańskich.
Zwraca też uwagę na inne zjawiska językowe, spostrzega różne oboczności, stawia pytania: Jak należy mówić i pisać? Co powinno decydować o doborze form? Jak wyjaśnić istniejące w języku oboczności? O ile na dwa pierwsze pytania odpowiedź zostanie udzielona jeszcze w wieku XVIII (w gramatykach Szylarskiego i Kopczyńskiego oraz w poradniku językowym Dudzińskiego), odpowiedź na ostatnie pytanie będzie możliwa dopiero w wieku XIX, wraz z narodzinami językoznawstwa diachronicznego.
Jest przekonany, że Polacy powinni uczyć się mówić i pisać dobrze po polsku. By było to możliwe, potrzebna jest gramatyka polska i ustawy jednostajnego mówienia polskiego. Dzieci powinny się uczyć dobrej wymowy od najmłodszych lat. Określił też wstępne zasady dobrego mówienia. Kleczewski w swojej argumentacji często – jeśli chodzi o pielęgnację i naukę języka ojczystego – odwołuje się do doświadczeń innych narodów, w szczególności Rzymian i Francuzów. Patriotyczna i kulturalna atmosfera Oświecenia tworzyła sprzyjający klimat do podejmowania działań kulturalnojęzykowych, nowym czynnikiem, który – jak pisze Bajerowa [2011 (1964), 236] – wtedy dochodzi do głosu i wywołuje pewne perturbacje w naturalnym rozwoju językowego, staje się opinia gramatyków. Nie jest rzeczą przypadku, że w tym samym czasie, czyli w roku 1767, zostały opublikowane Zdania Kleczewskiego, a Szylarski opracował pierwszą – pozostającą w rękopisie – wersję gramatyki języka polskiego. Zdania są sumą wiedzy o całej ówczesnej problematyce kulturalnojęzykowej, ich autor w centrum zainteresowania kładzie szczególny nacisk na czystość słownictwa (w tym terminologii naukowej), potrzebę kodyfikacji normy językowej i kształcenie sprawności i umiejętności językowych nie tylko w mowie, ale i piśmie poprzez pisanie i tłumaczenia książek. Kleczewski nie był gramatykiem (znał gramatykę języka łacińskiego, znał też język włoski), natomiast był wielkim miłośnikiem języka polskiego. Na jego postawę wobec języka duży wpływ wywarły artykuły o języku polskim publikowane w „Monitorze”. Wiele sądów i przykładów przejął też od Knapiusza (np. o obfitości mowy polskiej czy mowie mieszanej): widział w Knapiuszu – jak pisze J. Puzynina – „swego poprzednika w walce o piękną i czystą polszczyznę” [Puzynina 1964, 9]. Swoim dziełem dołączył Kleczewski do grona działaczy oświeceniowych (Franciszka Bohomolca, Ignacego Krasickiego, Adama Kazimierza Czartoryskiego), dla których walka o odrodzenie języka ojczystego była równie ważna jak reformy ustrojowe czy społeczne.
Dzieło miało jedno wydanie★. Całość dzieła była oceniana różnie: „Dzieło to okazuje autora biegłego w historyi i rozsądnie o rzeczy przedsięwziętej rozumującego” pisał Feliks Bentkowski [1814, 198], jego opinię powtórzył Łukasz Gołębiowski [1826, 209]. Edward Dembowski charakteryzując epokę naśladownictwa francuskiego klasycyzmu (1770–1820), pisząc o badaniach językowych, zaznacza, że „wniesione zostały głębszą myślą i wyższem pojęciem mowy” i rozpoczyna wyliczanie tych prac od O początku, dawności i wydoskonaleniu języka polskiego S. Kleczewskiego [1845, 321]. Jan Rymarkiewicz zaznaczył: „bardzo ważne, czystym stylem pisane, a w swoim czasie mało znane i szacowane dzieło” [1874, 347]. Część historyczna Zdań (podobnie jak i dzieł Sarmatia Europaea i Lechus historiae Polonae restitutus) nie przedstawia większej wartości naukowej [Gołębiowski 1826, 208”209; Szteinke 1966”1967, 552], traktuje się ją jako fantastykę pseudonaukową [Skulski 1936, 556]. Praca Kleczewskiego nie pozostała bez echa. W wydanej w roku 1770 gramatyce Szylarski podejmuje polemikę z propozycjami Kleczewskiego. Plebański w swoim studium o gramatykach i gramatykarzach odniósł się tylko do kwestii końcówek przymiotników żeńskich: „Kleczewski nieznając prac gramatycznych swoich poprzedników […] nie wnikając też w naturę rzeczy, po większej części powierzchownie o rzeczach sądzi” [Plebański 1862, 539–540, por. też Bieńkowski 1901, 142]. O Kleczewskim jako miłośniku, obrońcy języka polskiego pisali: Roman Kaleta i Mieczysław Klimowicz [1953, 202], Maria Renata Mayenowa [1958, 31, 35], Janina Kwiek-Osiowska [1968; 1978, 12] i Stanisław Urbańczyk [1993, 7]. Nazwisko Kleczewskiego jest wymieniane przez autorów opracowań poświęconych: historii akcentu w języku polskim [Topolińska 1961, 130-131], recepcji dzieła Knapiusza [Puzynina 1961, 9, 23, 95, 146, 174], języka polskiego w wieku XVIII i obowiązującej wówczas normie językowej [Mikołajczak 2001, 47, 89–90, 116–117, 159; Decyk-Zięba, Kresa 2017] oraz oświeceniowym gramatykom – W. Szylarskiemu [Decyk-Zięba 2014] i O. Kopczyńskiemu [Stasiewicz-Jasiukowa 1987, 57][2]★.
Obszary badań, których podstawę mogłoby stanowić dzieło Kleczewskiego, zakreślił Ryszard Skulski:
Jeśli kiedyś nauka polska zdobędzie się na historię kultury literackiej lub smaku estetycznego, to książka Kleczewskiego stanie się jedną z pierwszych pozycyj źródłowych. W tę dziedzinę prowadzą nas rozważania autora na tematy: „o pożytecznem czytaniu książek” lub „o łatwym sposobie pisania książek, co do istotnego wyrażenia”. Interesuje ks. gwardiana również sztuka przekładania, więc ze stanowiska kultury językowej roztrząsa ją w dwu rozdziałach: „o szczerem tłumaczeniu książek, co do istotnego wyrażenia” oraz „o brakowaniu i dobieraniu słów w tłumaczeniu książek”. Zajęcie specjalne budzi też u Kleczewskiego świat retoryki, na którą patrzy bardzo często oczyma autorów regionalnych, a więc A. M. Fredry (Vir Consilii) oraz Józefa Rzewuskiego, starosty drohobyckiego (pseudonim Wacława Rzewuskiego – Książka zabawek krasomówskich). Mamy wreszcie kompleks ściśle językowy, zamknięty w dwu rozdziałach… [Skulski 1936, 557].
Terminologia gramatyczna użyta przez Kleczewskiego „nie przedstawia – w ocenie Koronczewskiego [1961, 35] – nic ciekawego”.
O początku, dawnosci, odmianach y wydoskonaleniu języka polskiego zdania
Przedmowa
Sława narodow od kwitnących nauk zawisła. Te zaś w swojej doskonałości zastają rodowity język albo mu jej użyczają. Tym właśnie porządkiem kwitnęły w rożnych krajach nauki, ktorym języki. Jeżeli teraz znajdują się grube narody, zapewne ani nauk, ani gładkości w wymowie nie mają. Arabski język, niegdy w słowa obfitujący, i w samym sobie arcydobrze był ułożony: usilnie bowiem starano się wprzod o wykształtowanie ojczystej mowy, potym o pomnożenie nauk. Czystość hebrajskiego języka przyłączyła sobie mądrość, której ani Egipt wystarczyć nie mogł (lubo tam wiele sprawowała dzielność łaski boskiej). Grecy, w też ślady wstępując, przeszli w naukach insze narody, lecz pierwej o dobre ułożenie i obfitość słow w własnym starali się języku: skąd wyniknęła sposobność do szczerego wyrażenia głębokich myśli. A gdy potym wspomniane narody bez nauk zostały, języka rodowitego ustała nauka, tak zgrubiały, że ludzie mądrzy, pragnąc dociec głębokości w zdaniach dawnych pisarzow, z wielką pracą wprzod muszą się uczyć słow zaniedbanych i mowy. Sam łaciński język, lubo całemu światu jest pospolity a dla nieprzerwanego używania zdałby się utrzymować w własnej porze, przecież dla zaniedbanej pilności tak się oddalił od pierwszej powagi i rzetelności, że ją doskonali nauczyciele przywrócić mają nadzieję, ale nie mogą. Rowną pracę podejmują teraz godni a szczerze kochający swoją ojczyznę synowie, starając się usilnie o doskonałość polskiej wymowy. A gdy już wiele poprawili błędow (ktore przez nieostrożność wtargnęły), cieszyć się mogą w kwiecie niezawodnym pracy swojej owocem. Tym chęciom, gdy każdy chce według możności dopomagać, odważam się i ja własne do roztrząśnienia podać Zdania. Mało wprawdzie mogą dopomodz tak zacnej pracy, kto jednak wspaniały gmach wystawia, bez pomocnika obejść się nie może, ktory, lubo się mniej przyda do dzieł wybornych, przynajmniej w tym pracą swoją dopomodz może, aby zabawnym doskonalszemi robotami plac uprzątnął do pośpieszenia w robocie. A na to tylko następujące Zdania moje przydać się mogą.
Potrzeba najpierwej poprawić na swoich miejscach tej książki, według wydrukowanych na końcu omyłek, niżeli kto będzie czytał. Mniejsze błędy, jako zupełne i niedoskonałe przedziały (periodos, commata) Łaskawy Czytelnik sam poprawi.
Transkrypcja: Wanda Decyk-Zięba